Meksyk 2016
Podróży do Meksyku początkowo nie mieliśmy w planach. Chcieliśmy jeszcze raz lecieć na Kubę, którą byliśmy po naszym ostatnim wiosennym pobycie zauroczeni. Powrót do Europy miała poprzedzić krótka wizyta w USA. Jednak Maciej wpadł na pomysł, by przy okazji zobaczyć jeszcze Meksyk. Nie ukrywamy, że do tak totalnego poszerzenia obszaru naszej eksploracji ostatecznie przekonała nas bardzo przystępna cena biletu lotniczego (ok. 600 zł.) Wprawdzie Meksyk to niemały kraj i trzeba byłoby zarezerwować ze dwa urlopy na choćby pobieżny rekonesans, jednak i cztery dni mogą dać przedsmak przygód, których kulminację zaplanowaliśmy na dogodniejszy czas.
A teraz krok po kroku, złotówka po złotówce o meksykańskim zwiadzie.
Spis treści
AUTO
Byliśmy tam krótko, więc by skorzystać z danego nam czasu jak najwięcej, zdecydowaliśmy się poruszać tylko po półwyspie Jukatan. Na lotnisku wypożyczyliśmy 15-osobowego vana marki Chevrolet Van Express (byli z nami znajomi i rodzina, razem 11 osób), którego zarezerwowaliśmy jeszcze w Polsce. Koszt od osoby to około 200 zł za 4 doby. Dodatkowo wyłożyliśmy po 50 zł na benzynę. Szczęśliwie, w wypożyczalni samochodów nie trzeba płacić za nadbagaż, ledwie upchaliśmy nasz dobytek w tak dużym aucie.
NOCLEG
Przez stronę booking.com zarezerwowaliśmy dla naszej grupy wielki apartament nad samym morzem z dostępem do plaży. Mieliśmy do dyspozycji trzy przestronne pokoje, dwie łazienki i kuchnię, a na zewnątrz uroczy ogród z basenem. Za cały ten luksus w Cancun Beach Apartments zapłaciliśmy około 280 złotych od osoby za 4 doby.
ZWIEDZANIE
1 DZIEŃ
Pierwszego dnia postanowiliśmy odpocząć i wygrzać się na pobliskiej plaży. Niestety, na Kubie pogoda nam nie dopisywała, więc chcieliśmy nadrobić braki i nacieszyć się słoneczkiem.
2 DZIEŃ
Drugiego dnia zdecydowaliśmy się wybrać do pobliskich prekolumbijskich ruin miasta dawnych mieszkańców Meksyku w Tulum. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od sklepów z pamiątkami i barów znajdujących się przy wielkim parkingu, na którym zostawiliśmy samochód. Tam też w specjalnych pawilonikach urzędowali sprzedawcy wejściówek do miasta Majów w różnych konfiguracjach i cenach. Bez kłopotu znaleźliśmy odpowiadającą nam ofertę wycieczki po ruinach. Wzięliśmy pakiet bez przewodnika, ale za to z dodatkową atrakcją – przejażdżką łodzią po Morzu Karaibskim. Bo właśnie od strony morza pradawne miasto Majów zyskuje nową formę. Tym bardziej ten pakiet wydawał się atrakcyjny, bo zawierał ekstra wabik. Poza podziwianiem majestatycznych budowli z perspektywy morza była możliwość nurkowania. Upajanie się bogactwem i kolorem podwodnego życia było nie do pogardzenia, a nurkowanie prosto z łodzi w szmaragdowych wodach Morza Karaibskiego zapowiadało się odjazdowe. Ale wróćmy na ląd. Przecież zaczęliśmy zwiedzanie od straganów z miejscowa Cepelią. Potem nasza droga do historycznych ruin wiodła przez mini dżunglę. Po drodze napotykaliśmy miejscowych przedsiębiorców oferujących niczym na zakopiańskich Krupówkach zdjęcie ze wszelkiej maści zwierzętami. Do zdjęć pozowały: małpki, węże, papugi, itp. Oprócz tych zniewolonych przez człowieka zwierząt podziwialiśmy wielkie iguany, na szczęście dziko żyjące.
Teren, na którym położone jest historyczne miasto, nie jest mały – trzeba się trochę nachodzić. Budowle były wzniesione przeważnie wzdłuż brzegu na dwunastometrowym klifie. To położenie z punktu widzenia Majów z pewnością miało znaczenie obronne i korzystne komunikacyjnie. Współcześni zwiedzający mają za to komplementarną atrakcję – piękny widok na Morze Karaibskie. Tulum to jedyne miasto, jakie Majowie wybudowali na wybrzeżu. Według przekazów pełniło rolę wielkiego centrum handlowego i portu. Była tam również budowla spełniająca rolę latarni morskiej – po prostu zaawansowana cywilizacja. Samo miasto od strony lądu chronił 3 metrowy, kamienny mur. Za murem wzniesiono liczne budowle przeważnie o funkcji sakralnej.
Z miejsca, gdzie są ruiny, można zejść po schodach na plażę. W dniu kiedy byliśmy, mocno wiało i były duże fale. Chętnych na kąpiel brakowało, mimo, że turystów było zatrzęsienie. My, mając wykupiony „morski pakiet” nawet nie próbowaliśmy zmierzyć się z grzywiastymi falami. Cieszyliśmy się na spotkanie z wodnym szaleństwem prosto z łodzi.
Po zwiedzaniu, udaliśmy się na pobliską przystań, gdzie czekała na nas wymarzona łajba. Po „zaokrętowaniu”, popłynęliśmy wraz z dwuosobową załogą w głąb morza, by podziwiać w całej okazałości panoramę ruin miasta Majów. Przyznam, że warto było się tam wybrać i spojrzeć na te tereny z innej perspektywy. Następnie popłynęliśmy w miejsce, gdzie można było obejrzeć rafy koralowe. Córka została na łodzi z jedną osobą z rodziny, oraz z przewodnikiem, więc my mogliśmy spokojnie wskoczyć do wody i podziwiać podmorski świat. Jeszcze na łodzi dostaliśmy cały sprzęt do snoorkowania, informacje na temat bezpieczeństwa i komunikowania się pod wodą. Pływał z nami przewodnik, który wskazywał drogę do raf i pomagał w trudnych sytuacjach. Same w sobie rafy, w porównaniu z egipskimi (o których pisałam TUTAJ), nie zrobiły na nas wielkiego wrażenia. Jednak dla naszych towarzyszy podróży, którzy pierwszy raz je widzieli, były one wspaniałe i ich zachwytom nie było końca.
Przydatne szczegóły:
Koszt wejścia do ruin: 70 pesos od osoby (13 zł)
Czas zwiedzania: około 2 godzin
Obiekt otwarty jest w godzinach: 8.00 – 17.00
Dojazd:
– autem
– busem, tzw. colectivo (z Playa Del Carmen bilet kosztuje około 40 pesos, trzeba powiedzieć kierowcy, że chcecie wysiąść przy ruinach, a nie w mieście Tulum)
– taksi z miasteczka Tulum, koszt 40 pesos (7 zł)
– autobusy ADO (kursują co godzinę z Playa Del Carmen, bilet kosztuje około 50-60 pesos)
– pieszo (z miasteczka Tulum jest około 4 km do ruin)
Jeśli zdecydujecie się na pływanie łodzią, to oprócz kostiumu i ręcznika weźcie ze sobą ubranie na zmianę i torbę/plecak nieprzemakalny. My nie nastawialiśmy się na wycieczkę łodzią. Szczęśliwie mieliśmy kostiumy i ręczniki (zawsze bierzemy w razie czego do auta). Niestety, na łodzi tak mocno chlapało, że nasze ubrania były mokre jak po wyjściu spod prysznica…
3 DZIEŃ
Trzeciego dnia zdecydowaliśmy się zwiedzić słynne cenoty. Ze względu na to, że jest ich na samym półwyspie Jukatan około 3000 (choć spotkać się można z opinią, że jest ich nawet 10.000) mieliśmy trudny wybór. Gdybyśmy mieli więcej czasu, zwiedzilibyśmy z pewnością Cenote Ik Kil. Jednak ograniczony czas spowodował, że zdecydowaliśmy się zobaczyć najbliższe cenoty, czyli Cenote Azul.
Zacznijmy od tego, co to są cenoty? Są to po prostu ogromne dziury w skałach wypełnione wodą. Czyli naturalne studnie utworzone w skale wapiennej, półotwarte jaskinie lub groty, które są zalane wodą. Można je podzielić na otwarte, widoczne na powierzchni oraz ukryte w jaskiniach z małym otworem w ziemi. Stanowią one najdłuższy na świecie podziemny system rzek i jaskiń. Woda w tych zbiornikach jest krystalicznie czysta. To właśnie do cenotów przychodzili Majowie, aby spotkać się ze swoimi bogami. Było to dla nich miejsce święte, które stanowiło wejście do świata zmarłych. Odbywały się tam pogrzebowe rytuały i składanie ofiar dla bogów.
Przyznajemy… ciężko było nam tam trafić. Nawigacja źle nas poprowadziła i trochę się kręciliśmy, zanim dotarliśmy na miejsce. Wejście do cenot zasłania bujna roślinność, stąd trudno było je zauważyć.
Miejsce piękne. Woda rzeczywiście bardzo przejrzysta, wszystko widać było nawet z brzegu. W wodzie pływało wiele rybek, było dużo ciekawych zakamarków i wąskich szczelin. To miejsce nas oczarowało. Tym bardziej, że ludzi nie było na tyle dużo, żeby sobie nawzajem w pływaniu i nurkowaniu przeszkadzali. Aż szkoda nam było stamtąd wracać.
Przydatne szczegóły:
Koszt wejścia 80 pesos (16 zł)
Można wypożyczyć na miejscu kamizelki ratunkowe, maski, fajki, płetwy. Koszt około 100 pesos za cały komplet (18 zł).
Używanie kremów do opalania jest tu zabronione ze względu na zapewnienie czystości wody w cenotach. Dużo jest tam cienia, więc nie obawialiśmy się oparzeń słonecznych.
Na miejscu dostępne są prysznice, toalety oraz przebieralnie.
4 DZIEŃ
Czwartego dnia, przegłosowani przez zagorzałych plażowiczów postanowiliśmy zostać na miejscu. Tym bardziej, że upał tego dnia zachęcił nas do skorzystania z kąpieli słonecznych i wodnych, a nie byliśmy pewni jaką pogodę będziemy mieli w kolejnym punkcie naszej wyprawy (Floryda).
JEDZENIE
Maciej uwielbia ostre meksykańskie jedzenie i był to dla niego kulinarny raj na ziemi. Ja jestem jego zupełną przeciwnością, gdyż jakikolwiek, nawet delikatny ostry smak, wyzwala u mnie uczucie bólu w uszach, pieczenie w buzi i w gardle. Dlatego bardzo ostrożnie podchodziłam do nowych smaków serwowanych w Meksyku.
Raz, na początku naszego pobytu pojechaliśmy do wielkiego supermarketu kupić jakieś jedzenie na kolacje i śniadania. Posiłki robiliśmy sami w apartamencie, w którym, jak wspomniałam wcześniej była kuchnia. Przy okazji zaszliśmy do „ichniejszego” baru, który był mocno oblegany przez Meksykańczyków. Wzięłam sobie w moim mniemaniu bardzo łagodne kanapki tostowe na ciepło, które obsługa robiła przy mnie. W kanapce były warzywa, tj. sałata, pomidor, kurczak i ser. Wzięłam jeden kęs i myślałam, że oczy wyjdą mi z orbit. Wypita naraz butelka coli, wcale nie pomogła, dopiero przy drugiej, smak trochę złagodniał, ale nadal utrzymywało się pieczenie. Okazało się, że niechcący dali mi papryczki chili. 🙂 Odechciało mi się od razu jeść i kanapkę skończył szczęśliwy Maciuś.
Drugi raz zaszliśmy do niepozornej z wyglądu restauracji koło supermarketu. Znajomi i rodzina długo robili zakupy, więc my korzystając z okazji, postanowiliśmy coś przekąsić. W restauracyjce o podejrzanie niebezpiecznej nazwie „Comida Corrida” serwowano typowo meksykańskie jedzenie. Tym razem pomna złych doświadczeń wszystko dawałam do spróbowania najpierw mężowi, a po jego przetestowaniu dopiero ja jadłam. 🙂 Jedzenie świetne, wręcz rewelacyjne! Po nocach nam się śniła ich zupa krem z kukurydzy. Drugie danie też było przepyszne. Po konsultacji z kelnerem przynieśli mi i córce słodko-kwaśne mięsa, zapiekane sery oraz dipy, które jedliśmy z nachosami. Maciej, zgodnie z jego życzeniem, dostał ostre danie składające się z potrawki warzywno-mięsnej. Cen nie pamiętamy niestety, ale były one bardzo przystępne.
PODSUMOWANIE
Mamy wielki niedosyt w poznawaniu Meksyku po tak krótkim w nim pobycie. Cztery doby to zdecydowanie za mało, by powiedzieć, że choć częściowo zwiedziliśmy ten wspaniały kraj. Wiemy, że jeśli nadarzy się okazja, to ponownie tam wrócimy. Meksyk ma wiele do zaoferowania: wspaniałą kulturę, obłędne krajobrazy, a przede wszystkim otwartych i pomocnych ludzi.
Bardzo żałujemy, że nie było nam dane dłużej tam zostać.
7 komentarzy
inu
Zazdroszczę zawsze takich podróży. Mam nadzieje że kiedyś będzie mi dane trochę więcej pozwiedzać. Cudne zdjęcia , zachęcają aby tam pojechać
Gosia Mamnatooko
Życzę Wam aby ponowna wycieczka w rejony Meksyku Wam się udała. Super wpis! Dobrze się czyta. Przez chwilę czułam ciepło meksykańskiego ciepełka oraz smak papryczki chili 🙂 Nie mógłby wyjść z podziwu jak zgraną jesteście rodziną i w 11 osób tak fajnie poznajecie świat.
Zalatana Rodzinka
Dziękujemy! Cieszymy się, że wpis się spodobał. 🙂
Ewelina
Świetny, kompleksowy wpis. Zacznę od tego, że z pewnością do Was wrócę ♡ bo przewodnik jest po prostu świetny. Nie lubię się spieszyć i pewnie podobnie jak wy zwiedzałabym najlepiej to co najbliżej, żeby mieć po co wracać. Pozdrowienia!
Zalatana Rodzinka
Dziękujemy i zapraszamy do siebie ponownie! 😉
Ewa
Super wpis. Pierwszy raz przypadkiem na was trafilam. I moje marzenie to Meksyk. Chociaz pojade wszędzie. Mam pytanie jak wyszukujecie lotow lotniczych? Poprosze o praktyczne porady. Przyznam sie, zeze nigdy jeszcze nie musialam w sieci szukać lotow.
Pozdrawiam
Zalatana Rodzinka
Szukamy połączeń na różnych stronach, często zagranicznych. Polecam Ci instrukcję wyszukiwania lotów (głównie w Europie) tutaj: https://www.zalatanarodzinka.pl/azair-wyszukiwarka-biletow-lotniczych/ Postaram się więcej napisać artykułów na temat wyszukiwania tanich połączeń lotniczych.