Wodospad Rochester – Mauritius
Wczasowiczów wylegujących się na plażach Mauritiusa przewodniki i foldery namawiają do przerwania tego nudnego zajęcia i odwiedzenia wodospadu Rochester. Nas nie trzeba było długo przekonywać, bo spodziewaliśmy się wspaniałych widoków, kolejnej autopromocji tutejszej przyrody. Wierzyliśmy także, że emocji nie zabraknie. I mieliśmy rację. Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że przeżyliśmy małe safari z przeszkodami, ponieważ do wodospadu nie tak łatwo było dotrzeć. Gdyby nie nawigacja w samochodzie i życzliwi tubylcy to znalezienie tego „cuda” byłoby dla nas trudne, jeżeli nie niemożliwe. Szlak prowadzi głównie przez błotniste i dziurawe dróżki wśród pól trzciny cukrowej. Do tej pory nie wiemy, jak nasz samochód to wytrzymał. Polecam na tę trasę wybranie samochodu terenowego;). Dodatkowo, miejscowe służby drogowe, dbając o integrację turystów z tubylcami, pozabierały wszystkie drogowskazy. Jedyną szansą na znalezienie właściwej trasy była uprzejmość osób miejscowych, od których można było uzyskać te bezcenne informacje i powymieniać się uprzejmościami – czyż to nie ekscytujące rozwiązanie?
Wodospad jest jednym z niewielu na Mauritiusie, gdzie można się wykąpać, a nie tylko popatrzeć na spadającą wodę. Wprawdzie nie jest wielki, ale za to „dziki”, a na dodatek stosunkowo rzadko odwiedzany przez turystów. Stąd nasuwa się wniosek, że Rochester odwiedzają tylko ci, którzy lubią integracyjne spotkania z miejscowymi. W czasie naszej wizyty, nie było tam nikogo. Dopiero jak wyjeżdżaliśmy to parę osób przyjechało. Rzadka gratka! Mogliśmy swobodnie skorzystać z orzeźwiającej kąpieli.
Wodospad był cały dla nas, a w pakiecie otrzymaliśmy jeszcze dodatkową atrakcję. Taką atrakcją była droga na szczyt wodospadu. Żeby zażyć kąpieli trzeba było przejść przez porywistą rzekę. Na szczęście jest tam zamocowana lina, dzięki której można bezpiecznie przeprawić się z jednego brzegu na drugi. Polecam przejście na bosaka lub w butach do wody, gdyż głazy znajdujące się na dnie nie są stabilne. Maciej przechodził w japonkach i je doszczętnie porwał. 🙂 Lina zabezpieczająca jest poprowadzona bardzo blisko wodospadu. Mniejszym dzieciom odradzamy przechodzenie bez asysty osób dorosłych i to na dodatek bardzo silnych. Szczęśliwie pojawił się tubylec, który pomógł nam przeprawić się na drugi brzeg.
To nie koniec przeszkód! 😉
Po przejściu przez rzekę, trzeba przedrzeć się przez gęste krzewy, a następnie zejść z dosyć wysokich skał.
Okazało się, że nasz pomocnik nie znalazł się w tym miejscu bezinteresownie – sprzedawał tam małe słodkie ananasy i kokosy. Po zabawach w wodzie kupiliśmy u naszego „wybawiciela” oferowane przez niego pyszności. Nie wiem, czy to ze względu na wyjątkową atmosferę tego miejsca, ale te ananasy były obłędne w smaku i porównywalnie pyszne, jak te w Panamie.
Taką wyprawę każdemu bardzo polecam, koniecznie zapiszcie ją na listę miejsc do odwiedzenia na Mauritiusie!