
Grand Bassin
Turystom odwiedzającym Mauritius rzuca się w oczy dosyć duża populacja Hindusów. Przez moment można poczuć się jak na plaży w Goa. Miała na to wpływ kolonialna przeszłość wyspy. Tak znaczna populacja wyznawców egzotycznego dla Europejczyków hinduizmu, sprawiła, że na wyspie zbudowanych zostało wiele ich świątyń. Najważniejszym obiektem sakralnym dla gorliwych wyznawców tej religii jest Grand Bassin.
Nie mogło tego miejsca nie być w naszych planach podboju Mauritiusa. Leży ono niedaleko Narodowego Parku Black River Gorges na południu wyspy, więc z dotarciem w to miejsce nie było kłopotu.
Nieopodal parkingu, przy wejściu powitał nas 33-metrowy posąg Śiwy ze świętą kobrą i groźnym trójzębem. Jej wielkość robi mega wrażenie!
W poszukiwaniu kolejnych wrażeń udaliśmy się do świątyni, która spełniała rolę wrót, przez które trzeba było przejść, by móc podziwiać pozostałą część sanktuarium. Właśnie przez te symboliczne wrota doszliśmy do schodów, z których był piękny widok na jezioro i inne świątynie rozmieszczone na jego brzegu.
Grand Bassin to jezioro w kraterze wygasłego wulkanu. Hindusi wierzą, że jest ono połączone z Gangesem i ma uzdrowicielską moc. I to właśnie wiara tych ludzi w wielką moc i świętość tej wody zaowocowała stworzeniem tak wyjatkowego otoczenia na brzegach jeziora.
Spacerując wokół jeziora zwiedziliśmy napotkane świątynie i podziwialiśmy kolorowe posagi hinduskich bogów. Wierni składają tam dary: owoce, kwiaty i kadzidełka.
Do wszystkich świątyń można wchodzić bez problemu. Jedyne, co trzeba zrobić to ściągnąć buty przed wejściem. W środku jest kilka ołtarzy z kolorowymi, bogato zdobionymi bóstwami. Łącznie jest tam ponad trzydzieści kapliczek – każda poświęcona innemu bóstwu.
Wycieczka do Grand Bassin zrobiłą na nas duże wrażenie. Sięgamy z Maćkiem do swoich wspomnień z wcześniejszych podróży. Niejedno miejsce nas zauroczyło, a głównym czynnikiem skłaniającym do zachwytu była zjawiskowa przyroda lub wspaniali ludzie. W Grand Bassin mamy trzy w jednym. Po pierwsze – przyroda jakby namalowana wszechmocnym trójzębem Śiwy. Po drugie – ludzie, którzy z pewnością przybyli w to miejsce z ich Bogiem w sercu (uśmiechnięci i przyjaźni). Po trzecie – atmosfera hinduskiego sanktuarium: ten zapach kadzidełek i dla nas trochę przytłaczające swą wielkości posągi ze „strasznymi”, hybrydowymi ludzko-zwierzęcymi postaciami. Po prostu cudo.

