Surabaja i okolice
Po krótkim pobycie w Dżakarcie, polecieliśmy do Surabai, leżącej na wschodzie Jawy. Lot trwał jedynie 1.5 godziny. Po wylądowaniu niemal od razu zameldowaliśmy się w hotelu Ibis Budget Surabaya Airport, który mieścił się przy lotnisku. Miejsce noclegowe w odróżnieniu od tego w Dżakarcie okazało się całkiem przyjemne. Jeszcze tego samego dnia wynajęliśmy samochód z kierowcą, który miał zawieźć nas następnego dnia na wulkan Bromo i wodospad Madakaripura. Jak było? O tym poniżej.
WULKAN BROMO
Wulkan Bromo to jedna z najważniejszych narodowych wizytówek turystycznych Indonezji. Kto był w Indonezji, a nie widział Bromo to jakby był w Paryżu i nie widział wieży Eiffla. Popularność wulkanu Bromo wynika z tego, że jest jednym z najłatwiej dostępnych. Pod sam wulkan można dojechać autem. Poza tym jest określany jako cud natury i to rzeczywiście trzeba mu przyznać. Droga do celu naszej wycieczki była wyboista. Nie polecałabym jechać tam zwykłym autem. Z dojazdem poradzi sobie tylko terenówka. My właśnie takim samochodem dotarliśmy niemal pod krater. Pozostałą część drogi przebyliśmy na piechotę. Wprawdzie paru miejscowych usługodawców oferowało wypożyczenia konia, osła czy skutera, jednak my, mimo ciągłych zachęt, woleliśmy pokonać trasę na własnych nogach. W nagrodę widoki mieliśmy wspaniałe. Co chwilę zatrzymywaliśmy się, by zrobić zdjęcia pobliskich gór i wulkanu, przez to spacer nam się mocno wydłużył.
Pod samym kraterem zaskoczyły nas bardzo strome schody, które były zasypane… piaskiem wulkanicznym. Droga w takich warunkach była trudna, szczególnie dla kobiety w ciąży i kilkuletniej dziewczynki. Trzeba było wręcz podciągać się po poręczy. Nasi towarzysze podróży pomagali wejść Mai, mi natomiast pomagał mąż, który przy okazji próbował wyperswadować mi pomysł wejścia na samą górę. Ja jednak nie chciałam przegapić tej atrakcji czując się zupełnie nieźle. W trakcie wspinaczki na górę stało się coś dziwnego. W pewnym momencie patrząc pod nogi widziałam pojawiające się kropki na piasku. Pomyślałam w pierwszej chwili, że to deszcz. 🙂 Spojrzałam w górę zdziwiona, bo przecież była piękna pogoda. Okazało się, że to popiół z wulkanu. Chwilę później byliśmy cali pokryci czarnym pyłem.
Po dotarciu na górę ukazał się piękny widok na krater oraz okoliczne góry. Jednak mocny zapach siarki i stale spadający popiół nie pozwalał na długie pozostanie w tym miejscu. Chodząc po krawędzi wulkanu można było zajrzeć bezpośrednio do jego środka. Było to trochę ryzykowne, bo wąskiej ścieżki od krateru w niektórych miejscach nie oddzielała żadna barierka, albo były bardzo małe. Jeden krok za daleko i można było wpaść. Tak więc z małymi dziećmi trzeba tam uważać.
Powrót był łatwiejszy, bo głównie „zjeżdżaliśmy”, ale musieliśmy bardziej się pilnować, bo nie trudno było o jakiś wypadek. Maja nieświadoma czyhających niebezpieczeństw, miała z tego największą frajdę i zabawę. Żałowała jedynie, że nie miała ze sobą sanek. 🙂 Miejsce piękne i wręcz zjawiskowe – bardzo polecam!
WODOSPAD MADAKARIPURA
Niedaleko wulkanu Bromo znajdziemy wodospad Madakaripura, który jest najwyższy na Jawie. Przyjechaliśmy tam motocyklami i już przy samym wejściu do dżungli miejscowi sprzedawcy próbowali nas namówić na kupno folii przeciwdeszczowej (1$). Początkowo nie widzieliśmy w tym sensu, bo niebo było bezchmurne i słoneczne. Jednak po rozmowie z lokalnym przewodnikiem daliśmy się przekonać i okazało się, że słusznie.
Tak jak wspomniałam, droga do wodospadu biegnie przez dżunglę. Prowadził nas przewodnik, którego można było wynająć w punkcie rozpoczęcia wyprawy. Był bardzo pomocny, szczególnie pomagał córce, którą czasem przenosił w trudniejszych odcinkach, gdzie było na przykład ślisko. Wędrówka trwała około 30-40 minut (ok. 4 km) i przyznam, że to ten spacer najbardziej mi się podobał podczas całej wyprawy. Okolice wodospadu są oszałamiająco piękne: potoki, góry pokryte roślinnością, a świadomość, że grasują tam tygrysy dodawały pewnego rodzaju dreszczyku. Ale spokojnie… przewodnik zapewniał, że tygrysy nie zbliżają się do ludzi i schodzą do wodospadu, by się napoić jedynie wczesnym rankiem. Potem przemieszczają się w głąb dżungli.
Im bliżej byliśmy wodospadu, tym bardziej nasze ubrania przesiąkały wilgocią. Trzeba było w tym momencie założyć płaszcze przeciwdeszczowe, które zakupiliśmy przed wejściem. Przy samym wodospadzie byliśmy i tak prawie cali mokrzy i w sumie te folie średnio zdały egzamin. Ważne było tu obuwie. Najlepiej mieć sandały, które można by było bez problemu zmoczyć, ale też takie, które by się nie ślizgały i trzymały dobrze stopę.
Sam wodospad robił wrażenie. Kąpać się jednak nie mogliśmy (co było naszą małą tradycją), bo o tej porze dnia były zbyt silne prądy. Pozostało nam jedynie podziwiać wodospad i to niezbyt długo, bo wszechobecna woda nie zachęcała do beztroskiego relaksu. Tak na marginesie to przydałyby się tam gogle do pływania. 🙂
Wróciliśmy tą samą trasą szczęśliwi, że wszystkie nasze aparaty przetrwały ten czas. Wam jednak radzę nie ryzykować i wziąć jedynie wodoodporne sprzęty.
Więcej informacji znajdziecie tu: http://www.madakaripurawaterfall.com/
Tak jak wulkan Bromo, wodospad Madakaripura jest piękny i również go mocno polecam!